ďťż
Jak było...




Kraszan - N wrz 07, 2008 4:22 pm
" />No i stało się. Po wielkich bólach udało nam się zagrać w margarownie (earthdawn). Skład ekipy wiadomy, Margar, Kaliban, Xarion, Areveth czyt. Iri, Pan burmistrz, Jelf krwawy Gary. Początki były jak to zwykle z fajerwerkami. spadła na nas o zgrozo nie przez nas strącona mini bata szpiegowska. z niej wylazło 3 cymbałów co zaczęli ni stąd ni zowąd szczelać da nas biedaków pokojowo nastawionych przecież do życia. Efekt - pierwszego który zanim pomyślał o oddaniu szczału ubiegł nasz cudowny snajper, drugiego usmażył Xarion swą nowo poznaną bronią - błyskawica, trzeci miał szansę na poddanie się ale niestety wymyślił ze zagra bohatera i umrze godnie - więc zginął pod 15 m duchem konia margarowego. Po chwili drużyna odnalazła panne o dziwnym imieniu Iri, zakutą bidule w łańcuchy i na dodatek nie potrafiącą nic powiedzieć. Program rozmowy z nową naszą koleżanką w zasadzie miał się w tym etapie skończyć - Imlid ork "zabójca Wodzów" miał nieodpartą ochotę razem z Margarem na pomoc pannie w zejsciu z tego padołka. Noi ale nawet dla ujnortów ludzi pasje są czasem łaskawe. Lokalizacje naszego celu postanowiliśmy oddać Xarionowi, naszemu uroczemu mistrzowi żywiołów - zawsze gdy zostaje na dłużej niż minuta sam sa problemy ale mimo to daliśmy mu aż cała godzinę. No i stało się - mała latająca meda nie dość że znalazła wejscie do kaeru to go otworzyła i nikomu oczywiście nic nie mówiąc poleciała sama obadać co tam jest. Po tym jak omany nas dopadły - dziwne zjawy pomogły nam w decyzji wejścia w czarną otchłan kaeru. a tam, a tam o zgrozo nie dość że kilkanaście różnych dróg wejścia dalej to jeszcze jakies dziwne stwory które miast zachowywać się jak przystało na monstra to sie cieszyły i sliniły na nasz widok ( przeklete dwu metrowe biało różowe króliki). po zejsciu na poziom niższy rzecz była jeszcze straszniejsza, nie dośc że po drodze banda krasnoludów degeneratów uchlanych w trupa to na końcu naszej wędrówki masy, ogromy, masy i tony ----- wietrzniaków. jeden to już tragedia ale 300 to już katastrofa. no i żeby w końcu nie oszaleć udało nam się w tej przekletej krainie szczęśliwości znaleść w końcu coś normalnego - trupy, i horrorka na najniższym piętrze kaeru. Cwaniak niesamowity poczekał aż ześmy wleżli do tunelka i przypuścił zmasowany atak na nas. Horror z piekła rodem, ogromny robal ziejący kulami ognia w pierwszym starciu zmiótł cała naszą prawie drużynkę. Ostał się jeno dzielny kaliban ( albo miast dzielny to szaleniec - bo sie sam rzucił na bestie) oraz pan burmistrz ( ten wiecznie pijany ork stwierdził ze 5 metrowego robala pokona). walka trwała w najlepsze jak wycufujący siuę margar i xarion znaleźli drzwi obszyte magią. aby dać czas na działanie Xarionowi margarowemu udzieliło się szaleństwo kalibana i reszty i w wirtuozyjnym pędzie przebił się na tyły robala, zabierając przy okazji kalibana spod jego paszczy. plan zatłuczenia besti nie wypalał więc margar postanowił spalić gadzinę co skutecznie osiągnął. straty po stronie drużyny były po bitwie dość znaczne. nasz łucznik robił za gobelin na ścianie, pan burmistrz ledwo stał na nogach i nikt nie wiedział czy chwiał się z ilości alkoholu we krwi czy z odniesionych ran, margar brocząc krwią dyszał ze złości a kaliban omdlewał z upływu własnej krwi. tak oto doszliśmy do wrót za którymi miało byc nasze zbawienie. cdn.




k8 - N wrz 07, 2008 4:25 pm
" />Dla przypomnienia w skłąd ekipy "margarowej" wchodzą:

- Kraszan: Margar "Krwawy Kieł" ,ork kawalerzysta VI kręgu, wódz 4 co do wielkości plemienia orkowego na Barsawii, namiestnik wolnego miasta Ligos oraz ostatnio minister sił zbrojnych odbudowanego (w przyszłości) portu Urupa.
- Loniu vel Dziadek: Kaliban "biało brody", krasnlud zbrojmistrz VI kręgu, od niedawna minister spraw zagranicznych odbudowanego (w przyszłości) portu Urupa.
- Ukasz: Xarion,wietrzniak mistrz żywiołów V kręgu,pogromca therańskiej floty powietrznej i miasta portowego Urupa, zwany przez Margara małą latajacą mendą (chodź sam twierdzi,że to on jest namiestnikiem Ligos), od niedawna minister magii odbudowanego (w przyszłości) miasta Urupa.
- Gary: Dariel, krwawy elf łucznik IV kręgu, cichopęk z Krwawej Puszczy, ostatnio minister spraw wewnętrznych odbudowywanego portu Urupa.
- k8: Borgil, ork kawalerzysta III (prawie IV) kręgu, uczeń Maragara, z zamiłowania amator "młodych" win, od niedawna,wybrany w "demokratycznych" wyborach, piastuje urząd burmistrza wolnego miasta Urupa.

Gościnnie wystąpiła Arev czyli loniowa Ania: ludzka kobieta, władca zwierząt.



Kraszan - N wrz 07, 2008 4:26 pm
" />areveth vel ania vel irii była władcą zwierząt chiba.



Ślimak - N wrz 07, 2008 4:26 pm
" />Czuję się pominiety, Mogaba zapewne też :p




k8 - N wrz 07, 2008 4:28 pm
" />Kraszan...już poprwawiłem.
Ślim...ja wymieniłem jeno stan obecny .



Ślimak - N wrz 07, 2008 4:29 pm
" />Moim zkromnym zdaniem najbardziej doniosły wkład w tą ekipę ma postać imieniem Legion. Legion postaci Garego.



Kraszan - N wrz 07, 2008 4:30 pm
" />hehehehhe.niom.



Drwiciel - N wrz 07, 2008 4:30 pm
" />
">- Gary: Dariel, krwawy elf łucznik IV kręgu, cichopęk z Krwawej Puszczy, ostatnio minister spraw wewnętrznych odbudowywanego portu Urupa.

Mam nadzieję, że Gary ma lotne sztylety.

P.S LSRR - Lotne Sztylety Robią Różnicę



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:30 pm
" />Ostatnia sesja w Margarownie , która jest wspaniałym potwierdzeniem tezy ,że jak MG chce kogoś unieszczęśliwić to spełnia jego życzenia(w oryginale to powiedzenie chyba było o bogu, ale w końcu bóg i MG to jedno )

Margar kilka sesji temu ubolewał nad stanem liczebnym swojej "armii"
dochodząc do skądinąd słusznego wniosku , że takimi siłami Thery nie zdobędzie wysłał więc kilkunastu swoich na wschód od Barsawii gdzie przebywały koczownicze plemiona orków spokrewnione z posłańcami.

Zdaje się , że Margar zapomniał o tych wysłannikach(oczywiście MG nie zapomina ) , zapomniał też sprecyzować liczbe potrzebnych mu wojowników.
Był więc nieco zdziwiony gdy uradowani posłańcy przybyli na czele około 1200 orków - rzecz jasna wojownicy to tylko część z nich , większość to kobiety i dzieci, są o wiele dziksi i prymitywni niż reszta orków Margara(wiem trudno w to uwierzyć ) nie znają języka Barsawiańskiego ani żadnego który zna Margar,większą pozycje mają szamani a nie wodzowie a jego wysłannicy obiecali im natychmiastowe podboje, zwycięstwa itp.
Problemem jest też aprowizacja.Oczywiście orkowie chętnie sami się o nią zatroszczą , ale problem w tym , że znajdują się w pobliżu ukochanej Perełki Margara czyli Ligos.

Uwierzcie drużyna , która radziła sobie z Theranami , Horrorami i pasje wiedzą z czym jeszcze przez całą sesje nie mogła poradzić sobie z tym prezentem od MG.

Innym ważnym momentem sesji był powrót Mogaby.Zresztą też przyprawił Margara o ból głowy.Gdyy przynyło poselstowo z Throalu , a Margarow zależało by wyjść na poważnego władce Mogaba i orkowie , którzy go uwielbiają zrobili impreze... Oj działo się działo....
Zresztą Mogaba chyba niedługo zdetronizuje Margara.

Podsumowując sesja całkiem udana.
Parę słów o moich graczach.
Margar - wraca do formy , przestał zachowywać się jak rzymski retor i intelektualista, na powrót zaczoł używać zwrotów i zwyczajów orkowych.
Ciekawie też zareagował na moje delikatne sugestie ,że jest coraz starszy i że jego ciało zaczyna mu o tym przypominać.Wogóle ta postać jest dynamiczna i zmienia się w logiczny z punktu widzenia psychologii sposób.

Xarion-Niezła sesja w jego wykonaniu, choć nie wybitna, numer z przekopniem kanału z Urupy do Ligos w kształcie motylków pierwsza klasa.

Dariell-czasem mam problem z określeniem jaki on naprawdę jest czy jest opoanowany , honorowy i raczej ponury czy wesołym hedonistom.Brkuje mi w tej postaci konsekwencji przynajmniej ostatnio.

Mogaba-Jak zawsze Mogaba jak mu się chce jest najlepszy , wznosi się na wyżyny sztuki RPG.Chce mu się jakąś 1/4 sesji.

GeerBeer-trafił na złą sesję aby dołączyć do Margarowni.Właściwie sama polityka , ekonomia i dyplomacja.Postac początkująca może se nudzić.



Ślimak - N wrz 07, 2008 4:31 pm
" />Byś opisał bohaterską sesję w wykonaniu dwóch największych orkowych bohaterów Barsawii.



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:31 pm
" />Może Ty byś Ją opisał. Z przykrością stwierdzam , że masz większy talent literacki niż ja. Oprócz tego jako jeden z nielicznych masz odwagę konstruktywnie ocenić MG i innych graczy.
Mam też do Ciebie gorącą prośbę o zrelacjonowanie naszego Łódzkiego WFRP, ja mogę opisać nawet heroicznego ED

Aby ożywić ten bardzo cenny(zachowujemy wspomnienia z sesji, a także można nauczyć się czegoś , dowiedzieć co jest dobrego a co złego w naszym prowadzeniu czy graniu), a nieco zapomniany temat ogłaszam , że za ciekawe relacje z sesji , które prowadze zawierające opis sesji , a także konstruktywną ocenę MG i graczy będe przyznawał Waszym postaciom punkty, dużo punktów.Może ktoś się skusi.



^sadam - N wrz 07, 2008 4:32 pm
" />właśnie! opisywać, ino chyżo! bo ja nigdy nie wiem jak gram w oczach innych graczy



Bananidło - N wrz 07, 2008 4:32 pm
" />To może daj dobry przykład a nie innym każesz pisać. Opisz jakąś sesyjkę.



^sadam - N wrz 07, 2008 4:33 pm
" />zaraz? ja mam dawać dobry przykład? to chyba odwrotnie powinno być . starsi (stażem) gracze powinni dawać przykłady . po drugie nic nikomu nie 'każę'



Xarion - N wrz 07, 2008 4:33 pm
" />Ku uciesze wszystkic (oczywiscie zainteresowanych) w dniu wczorajszym odbyła się kolejna sesja tasiemca
zwanego "margarownią". Tym razem dzielna drużyna w bardzo okrojonym skladzie : Xarion,Margar iiii ....hmmm.... jakiś krasnolud którego imienia nie pamiętam (przepraszam wiem że szpieg) ,spotkali się w uktytej na wschodzie Barsawi,tajnej siedzibie wywiadu i kontrwywiadu następcy tronu Throalu, Arcy Księcia Nedena.
Tam po dugich namysłach,kłotniach,żartach i piciu opracowaliśmy plan przeniknięcia na teren wroga-zmiana wizerunku,imion,alibi i takich tam (Vivane a w dalszych planach Marak) celem zebrania jak największej ilości pomocnych informacji na temat wrogich sił itp. itd.
Pomocnikiem,który zna choć troche tamte tereny i zna ichniejszy język, dołączonym przez MG, był ów szpieg krasnolud bez którego w późniejszej części przygody zapewne sobie nie poradzimy w cywilizowany sposób (bo nie mówie ze "MY" bysmy sobie nie poradzili wogóle )
Zatem było Jerris tam:jakiś dziwny pył,łapanie złodzieja,burdel-poskarże żonie Margar
Dalej spokojna 4 dniowa podróż do gór Delaryjskich,następnie wesele :D:D i znalezienie przewodnika.
Dalej 4 dniowa podróż pod górke,im wyzej tym gorzej...niedobrze mi sie robi na wspomnienie wielkiego i potężnego Margara...dyszącego i ociekającego potem hehehehe
Wszystko było by pięknie gdyby nie zmiana pogody i zatrzymanie się w jaskini....oj tam to juz było ciekawie ale to niech MG lub Kraszan opiszą

PS: odgrywanie przez Jankesa co niektórych BNów - pomysł i wykonanie REWELACJA !!! Ristekpa



Kraszan - N wrz 07, 2008 4:34 pm
" />no to pikne było.
Jak trza spisaćwe kronice margarowni tak oto piszem

oto azali zeszlimy z przełeczów we góry. Te dalaryjskimi zwane tam jeno wilki i kozice chasały a oreki porzundne ni jak nie mogły sie wdrapać na tamtejsze turnie. Tak oto w blasku sławy i potu znoju pokonujac kolejne metery Margar "Krwawy Kieł " pokonywał kolejne zapadliny, doły, doliny przesmyka i turnie co by bliży temu zadaniu naszemu swe cielsko naocznie przysposobic. Okowitka góralowa pomagała, a i droga bez 4 dni spokojna była.
Aż tu nagle ni z tego ni z owego burze i wichry i gradobicie pasje na nas bezboznych puscić zechciały. Modły przeto wszelkie do łaskawego Floranusa wzniesli my i ten nam objawił jaskinie na nocleg dobrom pokazał. Tak oto we deszczowym dzionku my se spoczeli we jaskince. I wsio spokojno by było i dali by se orek popijał okowitkie gdyby nie szelma, łajza, konus jeden co to świetlików pogromca jezd przez swych wrogów Fruwokim zwany na swym tłustym dupsku usiedzieć nie mógł i jakoweś wrota we kaminiu se ubzduroł. i tak knuł tak kumbinował i se świcił i mamrotał aż jakoweś dziursko we kaminiu tym zrobiła mała menda. A ta o zgrozo, Floranusie co my nie znaleźli. Jakoweś sterty papiurzysków, truposza co to lage z drzewa mioł i sie gapił na Margarewa takoś jakoś dziwacznie tymi swoimi pustymi gałami. No i jako to przysłowie mówi ni mosz problema kup se Fruwoka tak i to tyn nasz musioł cosik spsuć. Bo przeca ciekawskie małe bydlew kukać poczeło we te ksingi no i sie zaczęło. Floranus nas we obiekie wziunć bedzie musioł bo jakieś licho wielkie przzylazło i kciało poczyutać se te ksingi a tak zawzincie że nas srodze obijać poczeło. Jak Floranus łaskawym będzie i życ jesio pare dzionków zezwoli to se przysiungłem że ni jak już nie bedem czekoć jak kto krzywo po trupimu patrzać bedzie to na zapas we łba dom a potym jesio i raz i dopiro bedziem gadać.



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:34 pm
" />Na zachęte po 500 punkcików legendowych.
Na karmę bedzieta mieli



Mardock - N wrz 07, 2008 4:35 pm
" />
">Na zachęte po 500 punkcików legendowych.


Mało A zurzycie palców,szarych komorek i klawiatury?
Moja cena to 666 pktow legend



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:36 pm
" />Napisz a zobaczymy ile top będzie warte



Bananidło - N wrz 07, 2008 4:40 pm
" />W sobotę odbyła się sesja poprowadzona u Sąsiada w WFRP.

Nie będę opisywał zdarzeń które miały miejsce podczas sesji bo mijałoby się to z celem bo jest to mini kampania której sam do końca nie rozumiem

Sesja była przesiąknięta humorem znanym pewnie wszystkim z Swiata Dysku, w ogóle zauważyłem jak i pozostali gracze że Sąsiadowy Warhammer oddala się coraz bardziej od podręcznikowej konwencji i zmierza do wesołej, absurdalnej, zaskakującej i bardzo wesołej wizji Terrego Pratchetta co nadaje sesją oryginalnego smaku.

Nie umknęło mojej uwadze również jak bardzo so serca wziął sobie Sąsiad dyskusję o realistyce 8) w RPG a głównie tekst o losowości świata. Na sesji tej poczułem że świat kreowany przez Misia naprawdę żyje swoim życiem a rzadko mi się to zdarza. Poczułem wreszcie że mój bohater został wrzucony w jakiś świat a nie świat został stworzony wokół niego.

To co jeszcze zwróciło moją uwagę to spory postęp w Mistrzowaniu jaki poczynił Sąsiad. Gram u niego dość nieregularnie co sprawia że co przychodzę na sesję MG zaskakuje mnie pozytywnie

Jeżeli ta tendencja będzie się utrzymywać wróżę Sąsiadowi wygraną w konkursie Misia Misiów na najbliższej Toporiadzie

P.S. Pisząc to wcale nie myślałem o OD



Sąsiad - N wrz 07, 2008 4:40 pm
" />Nie wiem co powiedzieć

Już wiem

Dzięki Banan za ciepłe słowa, bo to zawsze podnosi Misia na duchu i mobilizuje do pracy. Jakby się do tego odnieść...


">jest to mini kampania której sam do końca nie rozumiem

mam wrażenie, że ta kampania wcale nie jest taka mini i jak Bozia da, będziemy grać w nią długie lata. Robi się naprawdę sztandarowa ekipa. A jeśli chodzi o scenariusz to stwierdzić trzeba, że owszem, pomysły pomysłami, ale ogólny cel czy też cele kampanii tworzą na razie gracze na równi ze mną. Ja się po prostu dostosowuję i tworzę na gruncie ich bardziej lub mniej świadomych propozycji.


">Sesja była przesiąknięta humorem znanym pewnie wszystkim z Swiata Dysku, w ogóle zauważyłem jak i pozostali gracze że Sąsiadowy Warhammer oddala się coraz bardziej od podręcznikowej konwencji i zmierza do wesołej, absurdalnej, zaskakującej i bardzo wesołej wizji Terrego Pratchetta co nadaje sesją oryginalnego smaku.

zgadza się, choć zapewniam, że ta ekipa jest wyjątkowa zważywszy na tych dwóch nieszczęsnych krzatów. Nie poprowadzę im dark fantasy, nie ma takiej możliwości. Konwencję trzeba dopasować do drużyny a nie na odwrót, jak to niestety często działo się w historii z ideologiami i innymi nieszczęściami tego typu. Jako zwolennik elastyczności uważam, że gatunek w ramach systemu determinowany jest przez wyobrażenia graczy, dobry MG zaś powinien zrobić wszystko, by czuli się oni komfortowo i realizowali w swym empatycznym dyskursie możliwie jak najpełniej.


">Nie umknęło mojej uwadze również jak bardzo so serca wziął sobie Sąsiad dyskusję o realistyce 8) w RPG a głównie tekst o losowości świata. Na sesji tej poczułem że świat kreowany przez Misia naprawdę żyje swoim życiem a rzadko mi się to zdarza. Poczułem wreszcie że mój bohater został wrzucony w jakiś świat a nie świat został stworzony wokół niego.

no 8) , wreszcie zadowoliłem Banana Ale wierzajcie mi Misiowie i Graczowie, wiele trudu inwencyjnego mnie to kosztowało. Zawód Misia ciężki jest.


">To co jeszcze zwróciło moją uwagę to spory postęp w Mistrzowaniu jaki poczynił Sąsiad.

tego akurat nie rozumiem, zawsze byłem najlepszy 8)


">Gram u niego dość nieregularnie co sprawia że co przychodzę na sesję MG zaskakuje mnie pozytywnie

i oby to się nie zmieniło.


">Jeżeli ta tendencja będzie się utrzymywać wróżę Sąsiadowi wygraną w konkursie Misia Misiów na najbliższej Toporiadzie

nigdy nie zależało mi na nagrodach Poza tym ocena Misia dokonuje się przez scenariusz, który przecież może nie wymagać od niego aktywności, a nawet ją hamować.


">P.S. Pisząc to wcale nie myślałem o OD

rozumiem, że PD A zapisz se Banan fejtpojnta



Kraszan - N wrz 07, 2008 4:41 pm
" />Zapisków margara ciag dalszy.

no i oto stanęło siem. Fruwok zeźlił samego szefuncia Vermiliona ten przyjśłał swego Heroda co by mu ta wsza drogie przyczynic miała. no i lali my go i lali we trwodze i szale bitewnym. Un jeno ksiązkie czytoł. i czytoł i to tak szalenie żesmy juz mysleli ze samiuśkiego Vermiliona nam na łep zwali. no i zdrzaźnił sie w kuńcu na nas jakesmy go mynczyć poczeli. to i prasnoł mniem aż mnie oczy krwią zajszły i Xariona nam sponiewierał ale tak bobu dostał ze ucikł se w las. jakem obaczył mego małego druha poturbowanego bez ducha to juzem z tego wsiego łzy uronić miał nad ciałem przyjaciela ale jesio w nim życie odnalazłem leczyć go poczelim. wlewali my biduli wsio co mieli no i zajzajer tyż kcieli my mu dać ale sie ocknął w pore i zabronił. Bełkoczac cosik o jakiś zakazach picia - musioł znaczy solidnie w łep dostać. tak i potym my siedzieli i na szturma nowego od horrorów sie szykowac poczeli. Barykady robić począłem coby jakoś chociaz fortyfikacyje były. a Fruwok knół, i knół i cudował z tymi ksianżkami aż mnie nerwa wzieła i lagom bez łep mu dac kciołem jakem jej dotknół tak dziwne rzecza przed oczyma pokazywac sie poczeły. i historyja układać się nam w całość poczęła. tak Xarion mój drug rozwiązania szukał az znalazł kilka jak zwykle pasje wiedzum skad i nawet sam Floranus chiba nie wi , ta mała ........SDFWEIUFIUVHIWOEIOF I JESZCZE IGOHERIGUHKGHEIWOYOIGH ...... WYDOBYŁA SE Z ZIEMI O PASJE 10 ŻYWIOŁAKÓW i to jeszcze nie koniec. herod zaatakował najsamprzód siłami inszych horrorów. potęzne łapska zaczeły niszczyc nasze blokady alem wyknół coby Xarionowy poszókac zechcioł czarów we ksiąnzkach. no i po trzykroć atakował Herod i po trzykroć dawalimy mu odpór. Aż tu nagle sie sam osobiście łaskawca wredny pojawił i począł gadać ze Xarionem. Najpierw kcioł nas zastraszyc, potym kcioł nas przekupić a na kuniec atak straszliwy przypuścił tak że ja już ksiunżki zacząłęm podpachom gromadzić i drogi odwrotu naszego poszukiwać. Tak i oto bez przypadek jakem zniknął ponownie ze tymi ksiunzkami jedna mnie sie otwarła ja juz gotów zniszczyć relikty co by w łapy horrora nie wpadłya tu widzem ze insze rzeczy sum w ni napisane i insze były tam we krypcie. tako i Xariona migiem poinformowałem a un swym umysłem wielkim odkrył imie prawdziwe horrora Heroldym zwanego. jakesmy mu powiedzieli to ucikł pryndko sam coby nie został unicestwiony. Tak oto pokonalimy tego wieczora samego Herolda księcia Vermiliona i jego sługusów. Jużesmy plany ataku na Tere snuli jak i tez podział swiata po wojnie kiedy to do łba pijackiego naszego burmistrza szczeliło ze przeca caluskum naszom rozmowe słucho krasnolud niby to nasz tłumacz niby pomocnik ale zawsze poddany Troala. tak i rychło musielimy sie i z tym problemym jakos za bary wziunć. Jam kazoł mu imie swe wyjawić na znak oddania nam. obieroł sie okrutnie. jużesmy sie na niego szykowali. coby go tajemnic naszych pozbawić zabirajunc mu i życie jak złożył nam słowa wiernosci to na kilka dzionkow postanowilimy mu zycie darowac a jak juz by my swe misje wypełnili to wtedy jesio do temata wrócic my mieli - znaczy do piachu posłac szpiega mielismy. tak oto wizje wielkiej potegi my rozsnuwali i swiatem jużesmy w marzeniach rzadzili i pycha się przez nas tak przebijala że az same pasje na nas uwagem swa zwróciły. Tak i ja żem ujrzał Pana mego i laskawce i wybawiciela Floranusa, tak on rzekł do mnie " Margarze kaj kcesz iść ze mnom zniszcz wiedze w ksiązkach zawartom i umysł swój daj oczyscic ' tak jak Pan mój rzekł takem uczynił ja i moi przyjaciele. Jakesmy siem obudzili łaska Floranusa na nas ogromem spłynęła. Orek mój uczen klacz swa ujrzał we krasie, Xarion swą złamana laskie otrzymał na powrót a ja nitki życia mego splotłem z Xenomancjom. Tak dzien rozpoczynawszy i miejsce owe zaznaczywszy - co by tu wrócic i swiątynie ku czci Floranusa postawić ruszyc my w dalsza drogę poczeli.



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:42 pm
" />Dziękuje Kraszanie za ten opis!!!
1000 punktów legend!!!



_gość - N wrz 07, 2008 4:43 pm
" />Nie liczy się, MG jest w stanie nie wskazujacym na przyznawanie punktow legend



Xarion - N wrz 07, 2008 4:44 pm
" />
"> Fruwok zeźlił samego szefuncia Vermiliona

O pasje !!! błagam weźcie juz do siebie tego nieuka !!! VERJIGORM ksiąze horrorów!!!!

PS:vermilion to L2 :D:D:D



Prozac - N wrz 07, 2008 4:44 pm
" />W sumie to nie wiem, czy nie powinienem tego napisać w temacie "Kwiatki z sesji"

System: Warhammer
MG: Sąsiad
Ekipa: "Krasnoludzie Biznesu" ( Dwalin Wręcemocny, Flint Tłustowłosy, Juan kradziej, Harold - maska, łowca dzików, pijaczyna, Kofur - pałker w zespole muzycznym Dwalina)

Od dłuższego czasu trzon ekipy, czyli Dwalin i Flint - nowocześni i rozwojowi krasnoludzie kręcący biznes w stolicy, starali się zdobyć pewien zabytkowy i bardzo cenny topór ( w zamian otrzymać mieli wzgórze pod Altdorfem, gdzie chcieli otworzyć Klub, Kopalnię i Rzeźnię - albo tylko częśc z tych lokali).

Droga do topora Engelhoffa wiodła przez bankiet u Jego Łaskawości Arcyksięcia Maegnitza, a dokładniej przez salę kominkową w posiadłości wyżej wymienionego.

Na bankiet wkręciliśmy się nie bez trudności - Dwalin z Kofurem udali się na przesłuchanie zespołów muzycznych, które uświetnić miały imprezę i weszli w skład grajków na bankiet. Ja natomiast i niejaki Juan znaleźliśmy inny sposób - fałszywe zaproszenia, które też srogo opłaciliśmy krwią i potem ( a Juan pobytem w lochu i ucieczką przez wychodek ).

Koniec końców, ekipa znalazła się na bankiecie i zaczęła węszyć za toporem. Znalazł się szybko, razem z czwórką bacznych strażników nie opuszczających go nawet na wyjście siku. Po licznych perypetiach w trakcie zabawy ( Sąsiad +10 za prowadzenie ) udało nam się ów oręż dopaść - po wykładzie jemu poświęconym. Neutralizacja jedynych dwóch strażników przebiegła bezboleśnie dzięki miksturom do usypiania trzody chlewnej, które zakupiliśmy przezornie u znanego alchemika o pseudonimie Kocioł a.k.a Pan Dwie Ulice ( jej geneza podobno związana jest z przypadkową rozbiórką ulic Altdorfu )

Działo się to w sali wykładowej - gdy już udało nam się uśpić gwardzistów i podmienić topór ( zapomniałbym dodać że naszym celem było zamienienie prawdziwego topora na replikę, a nie zwykła kradzież ) - usłyszeliśmy kroki - ktoś wyraźnie zbliżał się do sali!

Niewiele myśląc schowaliśmy się ( dwóch krępych krasnoludzi ) za ciężkimi, purpurowymi zasłonami sięgającymi podłogi. Trwoga minęła, gdy okazało się że do sali weszły... dwie młode panienki by potajemnie popijać winko. Chcieliśmy przeczekać i po prostu wyjść, ale sytuacja nieco się skomplikowała.

Po chwili przyszedł ktoś jeszcze - a dziewczęta ukryły się za drugą zasłoną, obok nas. Któż to? Popisujący się syn arcyksięcia z panienką, której chciał pokazać topór. Ale i oni zostali przegnani , skryli się za zasłoną po drugiej stronie sali. Tym razem do środka wkroczyli podejrzani magowie (dwóch) i zaczęli kombinować coś przy toporze ( a tak naprawdę przy jego replice ) - niestety, im też nie poszło - do sali wszedł ktoś jeszcze! Magowie ukryli się za zasłoną po stronie synka z panienką...

Tajemniczy gość który przestraszył magów, również zaczął kręcić się wokół topora. Nic jednak nie zdążył zrobić, gdyż do sali weszła kolejna postać - facet skrył się gdzieś pomiędzy magami a młodym księciem. Teraz na środku sali stała ponętna krasnoludzia kobieta czekająca na kochanka - skądinąd znanego nam i Wam Kofura

"Kofurku? Kofurku, gdzie jesteś? Słyszałam cię"

W tym momencie Dwalin i Flint zgodnie stwierdzili że trzeba skończyć tę komedię i bezceremonialnie wyszli zza zasłony, a następnia z sali, kurtuazyjnie żegnając się z krasnoludką Chwilę potem, zdecydowanie speszeni, powtórzyli to pozostali: panienki z winem, młody książe z towarzyszką, magowie, podejrzany mężczyzna...

Za powyższą scenę Sąsiedzie przyznaję Ci rpgowego Oscara

Topór był w naszych rękach! Bez komplikacji wydostałem się z posiadłości Maegnitza, niby z mandoliną w futerale (tak też wnieśliśmy na bankiet replikę) i udałem się prosto do naszego zleceniodawcy i właściciela wzgórza, na którym nam zależało. Odebrał topór, wypisał akt przepisania właśności i rozstaliśmy się w dobrych nastrojach.

Dopiero wizyta w Urzędzie Miasta Altdorf sprawiła, że nagle zapragnęliśmy chlastać się po żyłach. Okazało się iż akt, owszem, podbity jest zgodną pieczęcią, lecz wg rejestru nasz dobrodziej, hrabia Kleswitz - nie przebywa obecnie w stolicy! Marzenia o własnym interesie na wzgórzu poczęły zamieniać w krwawe wizje krasnoludzkiego berserku na ulicach miasta.

...

Jakby tego było mało, czekając na ostateczne potwierdzenie z Urzędu Miasta, zostaliśmy najnormalniej w świecie porwani! Co prawda krasnoludzie cenią swoją brudną skórę i udało nam się uciec z pędzącego dyliżnasu, lecz nie na długo. Mimo starań i skrycia w pewnej speluniastej tawernie, uśpiono nas i obudziliśmy się w obrzydliwym i ciemnym lochu w towarzystwie dawnych znajomych

Kto? Za co? Za fałszerstwo? Matactwo? Kradzież topora? Za rozsiewanie nieprawdziwych wiadomości, jakobyśmy już byli o krok od otworzenia Kopalni i Klubu na wzgórzu? Tego jeszcze nie wiemy.

Ale dowiemy się i przyjdzie czas Spuszczenia Komuś Poważnego Krasnoludzkiego [brak kultury]. Albo chociaż psztyczka w ucho.

Nakręcajcie temat, krasnoludzie biznesu jeszcze wrócą na salony!

Podejrzewam że Sąsiad spłodził grubą intrygę, której nawet częściowe rozwiązanie zajmie dobre kilkanaście sesji. W opisie pomijam sporo szczegółów, które finalnie mogą okazać się ważne - ale, to tylko raporcik z sesji. Ogólnie atmosfera matactwa, krętactwa, inwigilacji i zderzenia z "górą" jest fajna. Na bankiecie spotkaliśmy nawet samego Karla Franza




daf - N wrz 07, 2008 4:45 pm
" />Ale zaajebista akcja!!! szacunek dla was chłopaki za to!



Sąsiad - N wrz 07, 2008 4:46 pm
" />B. dobry opis, wszedłeś mi na ambicję z tą "kilkunastosesyjną intrygą", dowiedz się, że pisząc nieopatrznie te słowa spłodziłeś demona (Tatary wiedzą o co biega, pzdr. dla Little'a )

Prozac - 70 PD.

Nadchodzi czas, by usiąść nad waszymi rozwinięciami, drużyna się rozochociła...

P.S. Za Oscara serdecznie dziękuję , wolałbym jednak płytki z wiadomymi filmikami, o których raczyłeś zapomnieć 8)



Sąsiad - N wrz 07, 2008 4:46 pm
" />B. dobry opis, wszedłeś mi na ambicję z tą "kilkunastosesyjną intrygą", dowiedz się, że pisząc nieopatrznie te słowa spłodziłeś demona (Tatary wiedzą o co biega, pzdr. dla Little'a )

Prozac - 70 PD.

Nadchodzi czas, by usiąść nad waszymi rozwinięciami, drużyna się rozochociła...

P.S. Za Oscara serdecznie dziękuję , wolałbym jednak płytki z wiadomymi filmikami, o których raczyłeś zapomnieć 8)

----------------

Wczoraj odbyła się na Tatarze sesja w WFRP w składzie (hierarchicznie):
Gary – MG
Sąsiad – kapral I. Bolder (dowódca, kilkakrotnie odznaczany i degradowany)
Banan – Święty (starszy szeregowy, lubujący się w bólu psychopata, masochista z pejczykiem, były Morryta)
Cichy – Cichy (starszy szeregowy, zimnokrwisty morderca, człowiek do zadań specjalnych)
Drwiciel – Młody (szeregowy, świetny ranger, wali liście sanitariuszom, debil)
Martyna – Nowa (jedyny nie-człowiek w oddziale, niezła elficka dupa, dobrze gotuje i rodzi dzieci na poczekaniu)
Adres: 13 kompania lekkiej jazdy księstwa Ostlandu II pluton zwiadu 3 dywizji piechoty.

Pierwsza część sesji obejmowała perypetie obozowe przed wyruszeniem na ważną misję, które niektórzy gracze określili jako patologię, natomiast Tatary bardzo dobrze się bawili Dość powiedzieć, że ostatecznie wyruszyliśmy z dwoma rannymi członkami ekipy, którzy jeszcze rano w dniu wyprawy byli całkowicie sprawni (powody - karotkofobia pewnego konia oraz liść wymierzony sanitariuszowi, który przypadkiem okazał się być Ninją). Poza tym w domu wszyscy zdrowi.
Po stoczeniu zwycięskiej potyczki z kilkoma pogranicznymi obwiesiami i torturach w mrowisku wyruszyliśmy zgodnie dalej. Problemy rozpoczęły się, gdy dotarliśmy do linii lasu, o którym krążyły dziwne opowieści. Legendy, plotki i podania potwierdziły się, a nocne wydarzenia oceniam jako jedne z najbardziej klimatycznych, w jakich kiedykolwiek miałem okazję wziąć udział, za co największe wyrazy uznania należą się będącemu w świetnej formie Gary’emu, jak również wszystkim graczom, którzy w pełni utożsamili się z postaciami i odgrywali je adekwatnie do sytuacji, co stworzyło atmosferę nieomalże psychodelii, nieustannego poczucia zagrożenia i nastroju permanentnego, dławiącego gardło strachu. Dzwony świątynne niosące się po mrocznym lesie (słyszane tylko przez niektórych), senne wizje znajdujące refleks w rzeczywistości, otulająca dolną partię puszczy mgła, wyruszenie w środku nocy do znajdującej się ponoć w pobliżu osady – towarzyszyło temu proste acz niezwykle skuteczne przejście na oświetlanie metodą woskową przeplataną z całkowitym wyciemnieniem, co przyniosło świetny efekt. W trakcie podążania ścieżką kolejno znikali poszczególni członkowie oddziału, po czym po jakimś czasie pojawiali się ponownie, niekiedy wraz ze... swoimi małymi dziećmi proszącymi o pójście do wioski. Podczas tych okresów rodzicielskich świadomość żołnierzy była całkowicie podporządkowana nowej sytuacji, a gdy po jakimś czasie wracały ich ‼stare” wersje, nie pamiętali niczego, co sprawiało, że nie sposób było przedsięwziąć żadnych działań zapobiegawczych, nikt nie wiedział bowiem, czy i kiedy przyjdzie jego kolej. Najlepszym (wg mnie) momentem był etap, gdy idąca ścieżką grupa skurczyła się do trzech osób prowadzących konie, idących w całkowitej ciemności (pochodni nie dało się zapalić), i kapral wydał nakaz o meldunkach w odstępie 15 sekund:
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy... ...Młody...
Wspaniały nastrój, krew nagle ścina się w żyłach, potem Nowa stojąca przy ścieżce ze swoim dzieckiem...
O trzeciej nad ranem czasu tatarskiego dotarliśmy do opustoszałej osady i na tym sesja się zakończyła. Spotkanie bardzo udane, mozaika ekipy Tatarów, Cichej Pary i przedstawiciela Padawanów. Największe brawa, podkreślam jeszcze raz, dla Misia Gary’ego – pauzy w Rumunii dobrze mu służą

P.S. Szkoda nawet trochę opisywania założeń scenariusza, bo inni już nie pograją, ale cóż – II pluton zwiadu to nie miejsce dla mięczaków. My być pro.

P.S. 2 Serdeczne dzięki dla Podczahów za gościnę, szczególnie Little’a za bieganie w te i z powrotem.

edit: Martyna rzecz jasna, nie Ania Nie wyspałem się

---------------

Lustria (WFRP)
Squad:
Sąsiad – MG
Podczah – Ralf (halfling wojownik, bogacz)
Kacper – Mark (siłacz, bogacz, lubi nokautować ‼liśćmi” piratów i tragarzy)
Rijel – bakałarz (chciałem jechać do Lustrii, to mnie wzięli)
Little – Alex (kapłan Taala, ma kłopoty z PM-ami)
Sadam – Mesil (sternik i treser papug)
Drwiciel – Mercwind (elf czarodziej, udaje mu się rzucić dwa czary na dziesięć prób)

Sesja warta wspomnienia z uwagi na bardzo niską częstotliwość zbierania się ekipy. Udało się przynajmniej w miarę miło podsumować wakacje, choć scenariusz został ledwie liźnięty. Dobrą wiadomością jest to, że wyprawa zdecydowała się wreszcie wyruszyć z portu La Paz, zabierając tragarzy, parobków, muły, osły i wielkie nadzieje. Po spotkaniu z krokodylem, nauczeniu papugi kilku niecenzuralnych wyrażeń i stracie nieomal połowy oddziału w napadzie rozbójniczym podróżnicy dotarli do wioski tubylców, gdzie skradli wodzowi duszę za pomocą lusterka. Wódz wykazał się małym zrozumieniem dla takich żartów i cenną dla siebie jaźń kazał zwrócić, co też podróżnicy uczynili zbijając lusterko. Wtedy twarz wodza wyprostowała się w uśmiechu i wszelkie uprzedzenia ulotniły się, ustępując atmosferze braterstwa, dozgonnej przyjaźni i namiętnego wymieniania się podarkami z całkiem niezłym dla drużyny kursem. Po wieczornej uczcie i całonocnych tańcach drużyna opuściła gościnną osadę i na tym zakończyliśmy, wybiła bowiem druga, a część ekipy jest z klasy pracującej.
Sesja ogólnie dość udana, choć nie pamiętam swojej sesji, na której działoby się tak niewiele. W sumie osiągniemy ciekawy kontrast, bo na kolejnej wypadki znacznie przyspieszą 8) – mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się ponownie zebrać cały skład.

Wódz zniknął w otworze...



Tęcza - N wrz 07, 2008 4:58 pm
" />W ostatni piątkowy wieczór (14 IX) odbyła się wśród zaściankowej Braci bardzo wyczekiwana sesja, po długiej przerwie turniejowej. Działo się to na folwarku w Rylsku Małym z dala od wszelakiej cywilizacji, która mogła by zakłócić naszą zabawę, a grało się w Neuroshime.

MG - Marcin "karbowy"

Kanti - Zabójca maszyn z Texasu
Kondziu (nowy nabytek BHZR) - Chemik z Vegas
Tęcza - Ganger z Posterunku

Rzecz działa się w jakiejś zapiździałej zrujnowanej mieścinie, gdzie jedynymi atrakcjami jest bar i nędzny sklep. Utknąłem tam na kilka dni, bo się mi motor uszkodził i czekałem na części zamienne. Dni mijały nudno i smętno, a kiedy i skąd mi części sprowadzą - cholera ich wie. Tego dnia coś się jednak zmieniło. Od północy do mieściny przybył jakiś postawny koleś i w barze poprosił tylko o wodę?!? Żal mi się chłopaka zrobiło, zwłaszcza, że to zabójca maszyn. Poznałem go po jego broni E.M.P. Znam się na tym, wszak wychowałem się na Posterunku, a walka z molochem to był dzień powszedni. Zagadałem, postawiłem mu piwko, żarcie i miło sobie pogawędziliśmy. Okazało się, że jest bez gambala przy duszy, a mnie się one przelewają.
Po obiedzie w wiosce, nastąpiło kolejne niesamowite wydarzenie. Od zachodu przybyła furmanka, a na niej furman, części do mojego sprzęta i jakiś młody szczyl, który zeskoczył z wozu i pewnym krokiem ruszył w naszym kierunku. Pierwsze co zrobił to zasypał nas szczegółowymi pytaniami niczym na jakimś przesłuchaniu. Na kilka pierwszych odpowiedzieliśmy, ale po kolejnych spojrzeliśmy tylko po sobie i mi oraz mojemu nowemu kumplowi z Teksasu przyszła tylko jedna myśl - dać w pierdel gówniarzowi!
Kiedy już mieliśmy się do tego zabrać, po wiosce rozbrzmiał dźwięk dzwonów, dzwonów bijących ba alarm! Wszyscy ruszyli w kierunku wzmocnionego budynku w centrum wioski, a my razem z nimi. Z dachu "twierdzy" widać było na horyzoncie tuman kurzu, który niechybnie zbliżał się ku nam. W miarę zbliżania można już było dostrzec kilkanaście aut od osobowych do ciężarowych. Najeźdźcy jak niby nic wjechali do wioski i wielce byli zdziwieni, że nikt ich nie wita. Dało się zauważyć, że byli to jacyś miejscowi bossowie ze swą świtą, każdy z nich miał dobrej jakość broń i cały sprzęt oraz asystę niezłych lasek. Barman, który okazał się równierz burmistrzem wyszedł do nich i rozpoczął negocjacje...
I co się okazało? To nie są żadni najeźdźcy, a tylko mafiozi którzy przybyli tu na "Safari Mobile".
Z konieczności, a raczej z przymusu musiałem wynieść się z pokoju, który najmowałem w barze. Przydzielono nam stodołę, do której późnym wieczorem zawitał Pan burmistrz w ważnej sprawie. Pokrótce ma się to tak - Panowie bossowie zjechali na coroczne Safari Mobile, które odbywa się w mieścinie Iron Balls, która leży parę mil ztąd. Barman korzystając z pomyłki mafiozów chce zarobić sporo gambli. Zaproponował abyśmy to my zorganizowali dla bogatej hałastry bezpieczne polowanie, mamy na to 2 dni bo wynikło to niby z opóźnienia, a bossowie w tym czasie będą zabawiać się w barze. Mi bardzo się nie chciało zwłaszcza, że na brak gambli nie narzekam ale Teksańczyk i Chemik - tak. Co robić, zgodziliśmy się biorąc zaliczkę od barmana i wypytując co można znaleźć w okolicy.

O świcie ruszyliśmy konno drogą na południe. Nikt z nas nie potrafił jeździć konno, nawet Teksańczyk, więc powoli snuliśmy się drogą jeszcze asfaltową. Po południu dotarliśmy do dużego głazu, na którym wymalowane były jakieś indiańskie symbole, a w pobliżu znajdowała się piaszczysta dróżka, którą zresztą ruszyliśmy. W czasie drogi miewaliśmy dużo dziwnych i zarazem głupich pomysłów jak to urozmaicić polowanie bucom w BM(W)-kach, jednak zdecydowaliśmy się poszukać Indian i od nich dowiedzieć się już dokładnie co w okolicy piszczy.
Na naszej drodze pojawiła się pierwsza przeszkoda - skażona rzeka o której wspomniał nam barman. Nie było w pobliżu, żadnego brodu, ani mostu wiec mieliśmy dwie opcje do wyboru, przejechać powoli narażając konie na skażenie lub przeskoczyć ją. Jako jedyny z naszej trójki wybrałem tą 2 opcje. Najpierw jednak dokonałem drobnych obliczeń korzystając z wiedzy matematyczno-fizycznej nabytej na Posterunku. Niewielki rozpęd i HOP!!! Konik pięknie skoczył, ja wprost do wody. Po zrzuceniu skażonych ciuchów, obmyciu się świeżą wodą, ruszyliśmy dalej. Droga prowadziła przez niewielki jar, następnie przez las i prerię. Pod wieczór dotarliśmy do osady indiańskiej. Pokazaliśmy, że nie mamy złych zamiarów i tylko chcemy porozmawiać więc zostaliśmy miło ugoszczeni.
Nie owijając w bawełnę wtajemniczyliśmy wodza po co tu przybyliśmy i czego szukamy. Wódz wspomniał o "Łamaczu" bestii, mutancie który grasuje w okolicy. Wszyscy się go boją i unikają spotkania. Nikt tak naprawdę nie wie jak wygląda, a ci którzy postanowili go zobaczyć już nie wrócili. A co tam, postanowiliśmy o świcie wyruszyć na poszukiwanie Łamacza. Dogadaliśmy się równierz z Indianami aby upozorowali atak na bossów w drodze przez las, by ich trochę postraszyli strzałami z łuku i miotanymi dzidami. Jeśli kogoś przypadkiem zabijecie to sprzęt po nim jest Wasz.

Nastał ranek. Razem z nami wyruszył indiański przewodnik, który wie gdzie znajduje się siedlisko Łamacza. Droga wiodła przez prerię, a potem zagłębiała się w skalne urwisko. W tym miejscu przewodnik się zatrzymał - Dalej nie idę. Tam jest Łamacz, idźcie półką skalną po prawej stronie..
No cóż, poszliśmy sami, mieliśmy do wyboru drogę po półce skalnej na której końcu jest jaskinia lub drogę w dół urwiska, gdzie nie wiadomo co się znajduje. Wybraliśmy pierwszą możliwość. Powoli, cicho skradamy się w stronę legowiska. Jak na razie cisza i spokój. Nie widać żadnych zwłok, strzępów ciał czy czegokolwiek co mogło by wskazywać na bestię. Idziemy przyklejeni do skalnej ściany, w połowie drogi słyszymy jakieś dziwne dźwięki - Beeep, ZZzzz, Beeepp, Szczszcz, Beep. dochodzące z dołu urwiska. Jako jedyny zaczynam się czołgać by zobaczyć co to? Bezszelestnie przysunąłem się do krawędzi półki, wychylam głowę i widzę to. O cholera...

cdn.



Jankoś - N wrz 07, 2008 4:59 pm
" />Chciałbym przywrócić dawny zacny zwyczaj relacjonowania ciekawszych sesji na forum, a także tak jak to kiedyś wraz z Sąsiadem czyniliśmy nagradzać je punktami doświadczenia.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | ©